Thursday 29 May 2014

a thought

A Chinese man told me one day the following:

“In fact, China is very simple country. There are five rules to follow:

The government is ALWAYS right    
Respect you leader (= is ALWAYS right)
Look after your children as they are OUR future
Money TALKS…"
and... I forgot the last one.
...

Met this Chinese girl the other day; quite westernised with a good command of English. She described  her trip to Hong Kong and added ‘That may surprise you, but we need a special permission to go to HK, even though it’s a part of China. It’s a special autonomic region, you see’.

Then I asked her if she had a passport. ‘No’ – she replied.

Me, maybe in a bit not politically correct manner, continued my exposition and asked – I read in The Economist that only 5% of Chinese population has a passport (still, it’s around 70 million people), is it really difficult to get one? 

- Erm, it's quite difficult, but it's possible... and you need to fill out a lot of papers.

(no criticism  of the government recorded).

Right… Well, then why is there any needless paperwork at first place? Shouldn’t it be just a filled out application form, a pass photo and some administrative fee? Or maybe… what if your government doesn’t want you to go abroad?

 

Thursday 15 May 2014

Mao's after-death lodging



To miał być post o Mao, kolejnym przypadku chińskiej megalomanii i o kwiatach.

Podejść to mauzoleum było trzy, najpierw przyjechałam na Tianmen Square za późno (mauzoleum jest otwarte między 8 a 12), kolejnym razem była gigantyczna kolejka, aby wejść na Tianmen (kolejka do kontroli zawartości bagażu i sprawdzenia paszportu, ponieważ nie możesz sobie tak o wejść na plac... It’s China after all).

Tym razem pojechałam tam relatywnie wcześnie, ustawiłam się w kolejce do security check, aby potem stanąć w kolejce do przechowalni bagażu (przymusowa przyjemność za 25 Yuanów, tj. 2,5 funa) i po przestaniu jakichś 40 minut w końcu dopuszczono mnie do mauzoleum.
Mauzoleum mieści się w gigantycznym socrealistycznym budynku , kanciastym  klocku, który stoi pośrodku Tiananmen Sqaure. Zwiedzający tłum człapie w iście pingwinim tempie do kolejnej kontroli, gdzie skanują zarówno Ciebie, jak i zawartość Twoich kieszeni, w moim przypadku otworzyli portmonetkę, przetrzepali mp3kę i potrzęśli telefonem.

Następnie masz szansę na zakup żóltej gerbery dla Mao (3 Yuany), aby po przeczłapaniu 20 metrów w głąb budynku, rzucić ją do trumniastego pojemnika na kwiaty, tuż u podnóża posągu Wielkiego Wodza.
Tłum przesuwa się dalej,  gładki przepływ fali entuzjastów Mao zapewnia ochrona, która delikatnie ponagla, aby nie stać w przejściu, ale maszerować do kolejnego pomieszczenia, holu, stamtąd przez  ogromne drzwi  prosto do zaciemnionego pokoju w którym spoczywa On. Fala ludzi rozwidla się na dwa nurty, każdy poganiany przez Facetów w Czerni. Po środku całego zamieszania w krzyształowej trumnie zmumifikowany Mao, podświetlany pomarańczową żarówką wygląda jak wysuszona pomarańcza. Przesuwasz się do przodu i to już koniec przedstawienia. Żadnych pamiątkowych zdjęć, obrazów Wodza, za to dużo souvenirów do nabycia na zewnątrz. Talerz z wodzem, złota plakietka? Proszę bardzo, do wyboru do koloru.

„People throughout China were involved in the design and construction of the mausoleum, with 700,000 people from different provinces, autonomous regions, and nationalities doing symbolic voluntary labour.”

a man on duty

Sunday 11 May 2014

mozaikownia


Pisanie chronologiczne chyba nie jest w moim stylu. Że byłam w Wewnętrznej Mongolii, a tydzień później na Wielkim Murze i w Parku Beihai, i co z tego? Nie zależy mi na turystycznej wyliczance, cenię sobie jednak to, że za każdym razem kiedy jadę na Doncheng (wschodnia, tętniąca życiem część Pekinu), z coraz większą łatwością toruję sobie drogę między hutongami, mijając znane mi już budy, kafejki, byle w kierunku małego zakurzonego sklepu fotograficznego, gdzie wywołuję filmy. 

 Ze sklepikiem to też niezły sukces, bo o ile zakup  filmu był pestką, ale już zapytać, czy również wywołują je okazało się nie lada gestykulacją stosowaną. Ja przy mojej ignorancji językowej, nawet nie jestem w stanie komunikować się na poziomie ‘kali jeść, kali spać’, zdobywam się jedynie na Xie Xie (szie szie – dziękuję), a reszta to pokazywanie palcem i dźwięki jaskiniowca na tak i nie ‘uhm’, ‘uh uhm’.

Sklepik to jedno z moich miejsc w Pekinie, tych, które odkryłam nie wodzona za rękę przewodnikiem Lonely Planet. Jest to rodzinny biznes z kuchnią na zapleczu, skąd dochodzą przesmaczne zapachy. Sklepik jest wypełniony analogami, polaroidami, filmami, fotoalbumami i różnymi „autorskimi” przedmiotami jak np. kolekcja metalowych zabawek. Nie powiem, aby dochodziło do rozkwitu przyjaźni między mną a sprzedawcami (rodzeństwo), ale fajna jest myśl, że to takie miejsce zrodzone z pasji, nienastawione na komercyjny popyt. 

Na mojej dzielnicy jest Secret Garden Cafe, jedyne miejsce jakie znam, gdzie serwują rozsądnie smakującą kawę, która ścina z nóg (ale nie pozwala zasnąć, o czym się przekonałam). Jest to osiedlowa kafejka, w środku wypełniona drewnianymi panelami i książkami, i sądząc z napisów i malunków na ścianach jest zorientowana na edukację proekologiczną i inicjatywy społeczne. Można tam zjeść ‘europejsko’ (brakuje mi tego), napić się różnych trunków, przyjść na lekcje chińskiego czy po prostu traktować jak czytelnię. 

Może właśnie swoje miejsca sprawiają, że w danym mieście zaczynasz się czuć coraz bardziej u siebie? Zostało mi tu niecałe trzy tygodnie, więc do takiego poczucia swojskości raczej nie dojdzie, ale być może kiedyś jak tu wrócę, nogi same mnie poniosą w kierunku miejsc, z którymi się zapoznałam.


 


W piątek przy okazji wspinaczki (stromo i po skałach) na wspomniany Wielki Mur, doszło do mnie jak ostatnimi czasy odwykłam od obcowania z ludźmi. Trekking był z ekipą z Couch Surfingu, i był to drugi raz, jak się z kimś spotkałam. Jasne, widuję się z moimi studentkami, widuję Panie w sklepie i ludzi, którzy czasem starają mi się coś opchnąć, ale... Odwykłam od przysłowiowej ustawki z kimś na kawę, do kina, hangout miejski czy na wspinanie się. Nawet doceniłam, że to tak fajnie się z kimś spotkać i poglądami wymienić, pośmiać nawet... To, co jest normalną częścią życia w Londynie, tutaj obumało siłą rzeczy. A tak naprawdę doceniam swoją samotnością, nierozpraszanie się obecnością ludzi i multum czasu na studiowanie, czytanie czy filmy.